Miałem przyjemność pojawić się po raz pierwszy na stadionie narodowym w Warszawie i zarazem nieprzyjemność oglądać mecz Polska – Austria. Nie trzeba być geniuszem by wiedzieć, że tak naprawdę nie jedzie się na stadion narodowy po to, by cieszyć się grą naszych piłkarzy, tylko samym stadionem. I tak też było i tym razem…
Po ponad trzech godzinach podróży trafiłem przed stadion narodowy. Było jasno, nie świeciły się lampy, stadion dupy nie urywał, a pierwsze co rzuciło się w oczy to fakt, że instalacja zewnętrzna stadionu przypominająca wiklinę jest brudna jak skurwysyn. Gdy pojawiło się na elewacji na przemian oświetlenie biało-czerwone, wyglądało to już o niebo lepiej.
Gdy wchodzisz na stadion robi on duże wrażenie, na pewno jest to wrażenie pozytywne. Krzesełka są tak wygodne, że nawet nie zwróciłem uwagi na to z czego są i jak są wykonane. Nie boli dupa od siedzenia, a miejsca między krzesełkami jak i pomiędzy rzędami jest w sam raz, a nawet jest go więcej niż się spodziewałem.
Siedziałem na samej górze i gdy wchodziłem tyłem do murawy nie spodziewałem się jak jest wysoko. Gdy dotarłem na górę i odwróciłem się w kierunku murawy pojawiło się takie odpychające uczucie „o kurwa”. – Jest zajebiście wysoko, ale widoczność była naprawdę świetna. To zapewne także efekt dobrze oświetlonej murawy.
Gdy oglądasz mecz w telewizji masz wrażenie, że piłkarze szybko się poruszają i robią to sprawnie. Gdy oglądasz mecz na trybunach masz wrażenie, że tempo jest spowolnione, a piłkę kopią nie tyle zawodowi piłkarze, co dzieciaki na Orliku. Każde nieporadne wybicie, czy kopnięcie sprawia, że czujesz się zażenowany. I sam już teraz nie wiem, czy to efekt wysokości, na której siedziałem, czy to efekt oglądania meczu na stadionie. Stadion ma jeszcze inną różnicę w stosunku do telewizji. Gdybym oglądał ten mecz przed telewizorem zapewne nie wytrzymałbym do końca, na stadionie mimo futbolowej tragedii dało się to oglądać. Zerkałem od czasu do czasu na wielki telebim wiszący nad murawą i widok transmisji telewizyjnej był tragiczny…
Zwróciłem także uwagę, że obsługa gastronomiczna działa naprawdę szybko. Mimo 56-tysięcy kibiców, w kolejce po żarcie stoisz chwilkę. Uwagę zwraca także fakt, że na dwa sektory kibiców otwarte były cztery kible dla kobiet i tylko jeden dla mężczyzn, ale za to tempo w kiblu męskim było niesamowite. Mimo, że kolejka była ogromna – dajmy na to stu chłopa, to w ogóle w niej nie stoisz. Idziesz krok po kroku i po 90 sekundach już jesteś „załatwiony”…
Jeszcze przed podjęciem decyzji o wyjeździe na mecz Polska – Austria wiedziałem, że będą to najgorzej wydane pieniądze w moim życiu. – Oczywiście biorąc pod uwagę to, że widowisko z udziałem naszych piłkarzy będzie nudne. I Polacy postarali się jak mogli, by udowodnić mi, że się nie myliłem. Powiem Wam, że więcej ambicji i woli walki widzę w lokalnych piłkarzach, rozgrywających mecze na szóstym szczeblu polskiego futbolu, niż w „Lewandowskich”, który zarabiają po 200 tysięcy złotych dziennie.
To, że wynik zakończył się remisem nie jest zasługą naszych piłkarzy, a raczej tego, że Austriacy przyjechali tu po remis. Grali jak chcieli, a nieporadność naszych piłkarzy widoczna była w każdym elemencie gry. Gdybym był piłkarzem zarabiającym ogromne pieniądze, reprezentującym nasz kraj, grającym przy pełnych trybunach stadionu narodowego i zagrałbym taki piach jak w meczu z Austrią, to albo wycofałbym się z piłki zawodowej, albo popełniłbym samobójstwo, wstydząc się tego jak bardzo nie jestem godzien grać w kadrze i przed tak licznie zebraną publicznością.
Wyjazd na stadion narodowy uważam za udany, a wyjazd na mecz Polski z Austrią za największą wtopę. Stadion zrobił na mnie większe wrażenie niż się spodziewałem, a nasi piłkarze zawiedli mnie jeszcze bardziej niż mogłem się spodziewać…