Numery alarmowe 991 kontra 999

Numer alarmowy 991, to numer do pogotowia energetycznego. Numer alarmowy 999, to numer do pogotowia ratunkowego. Oba te numery łączy i zarazem dzieli przyjmowanie zgłoszeń, jak i ich realizacja.

W lipcu 2017 roku zauważyłem, że na słupie uszkodzony został izolator, z którego spadł przewód elektryczny. Zwisał on o wiele niżej niż inne, w dodatku przy lekkim podmuchu wiatru ocierał się o słup i iskrzył. Gdyby tego było mało,  przebiega on bezpośrednio nad ulicą, więc mógł się zerwać i spaść na przechodnia, rowerzystę czy samochód. Już nie tylko prąd jest tu zagrożeniem, ale także ciężka lina, która zrywając się, mogłaby zrobić komuś krzywdę.

Zgłosiłem więc pod numer alarmowy 991 tę sytuację. Dyspozytor szybko przyjął zgłoszenie, zakwalifikował je jako „bezpośrednie zagrożenie życia”, podziękował za zgłoszenie i poinformował mnie, że zaraz zgłasza sprawę i zostanie wysłana ekipa pogotowia energetycznego.

Przyjechało pogotowie energetyczne, wysiedli z niego panowie, widać było, że nie chce im się ruszyć dupy. Miny mieli takie, jakbym przerwał im seks grupowy. Domyślili się, że to ja zgłaszałem awarię, więc rzucali teksty typu: – Po co pan zgłaszał awarię? Nic tu się nie dzieje. Ta linka wisi tak i wisi i nic nikomu się nie stało. Na moje pytanie, że skoro wiedzieli o tej awarii, to dlaczego wcześniej jej nie usunęli, ale nic nie odpowiedzieli. Solidarnie i bez skrępowania wyłączyli prąd po obu stronach transformatora. Na moje pytanie dlaczego wyłączacie prąd na całej linii, skoro awaria jest po lewej stronie od transformatora? Odpowiedzieli. – Trzeba było nie zgłaszać awarii, to byśmy nie wyłączali prądu. Powiedział to takim tonem, jakbym rzeczywiście winny był tego, że zgłaszam – moim zdaniem dość poważną awarię…

W maju 2018 roku, mój sąsiad, osoba samotna, ponad 80-letnia, dzwoni do mnie w nocy i prosi o pomoc. Zrywam się więc z łóżka, budzę ojca i idziemy mu na ratunek. Facet leży bezwładnie, poobijamy, rozcięte czoło, rozwalony nos, obsrany, z cewnikiem, nie mogący się utrzymać na nogach, mieszkający sam. Mój ojciec łapie za telefon, dzwoni na pogotowie ratunkowe…

Odzywa się dyspozytorka i po wysłuchaniu wszystkiego tego, co napisałem powyżej stwierdza, żeby poszedł najpierw do lekarza rodzinnego. Piątek, pierwsza w nocy, facet nie może ustać, a nawet usiąść, poobijany, którego musieliśmy nieść do łóżka, a dyspozytorka poleca pójść do lekarza rodzinnego po skierowanie! Mój stary się wkurwił, zbeształ ją jak burą sukę. Kobieta mu wyjaśnia, że rozmowa jest nagrywana, a mój ojciec na to – „I bardzo kurwa dobrze. Niech kurwa wszyscy wiedzą, kto i jak pracuje w dyspozytorni pogotowia ratunkowego”. Po wielkich bólach i bojach z nią, wreszcie potwierdziła przyjęcie zlecenia i wysłanie karetki…

Przyjeżdża kierowca i lekarz, oboje stwierdzają, że wezwanie jest uzasadnione i pada pytanie – „Dlaczego tak późno pan zadzwonił, trzeba było dzwonić wcześniej, stan jest poważny”. I tak o to, trzeba było kłócić się z dyspozytorką pogotowia ratunkowego na wysłanie karetki, a gdy ta już przyjechała, to omal nie zostaliśmy zbesztani, że tak późno udzielamy pomocy.

Paradoks między zgłoszeniem awarii linii energetycznej pod numer 991, a problemów zdrowotnych starszego poobijanego człowieka zgłaszany pod numer 999 polega na tym, że w tym pierwszym przypadku z przyjemnością przyjmują zgłoszenie i działają, dopóki nic nikomu się nie stało. W drugim przypadku wezwanie przyjmowane było na zasadzie – a pacjent jeszcze żyje? – Tak. To nie przyjedziemy.

Natomiast odwrotnie ma się sytuacja, gdy przyjeżdżają odpowiednie ekipy. Pogotowie energetyczne z bólem dupy rusza tyłki, pyskuje i robi na złość mieszkańcom, wyłączając prąd tam, gdzie awarii nie ma. Te zmierzłe ryje, foch na twarzy i przymus do pracy to widok, którego niemal po roku nie mogę zapomnieć. Natomiast pracownicy pogotowia ratunkowego z uśmiechem, przychylnym głosem i potwierdzający uzasadnienie wezwania pogotowia na miejsce do pacjenta, zrobili na mnie naprawdę dobre wrażenie. Odczuwało się, że nie jest to dla nich kolejny „klient” i potraktowali go z należytym szacunkiem.

Już sam nie wiem, czy dyspozytor pogotowia ratunkowego ma karę za to, że wysyła służby medyczne na miejsce, czy takie ma wytyczne od przełożonych? Gdyby mój sąsiad umarł, pewnie wszędzie pisano by o sąsiedzkiej znieczulicy. Podobnie ma się sprawa w przypadku pogotowia energetycznego. Już sam nie wiem, czy lepiej zgłaszać takie niebezpieczne sprawy za wczasu, czy lepiej poczekać, aż spadnie komuś kabel na łeb i mu go urwie, albo porazi go prąd?…

Tak czy siak, w swoim sumieniu bez skrępowania i żadnego wahania uważam, że w obu przypadkach ja i ojciec postąpiliśmy należycie!

Opublikowany 2018-05-05
stat4u