Fotoradary

Często w telewizji mówi się o fotoradarach. Nowe urządzenia, które trafiają do Polski coraz gęściej „zasiewają” nasze ulice. Porównuję je do prostytutek, które stoją przy ulicy. Niby wszystkim przeszkadzają, ale korzystają tylko ci, którzy chcą. Podobnie jest z fotoradarami, niby ludzie ich nie lubią, ale korzystają z nich z własnego wyboru. Są przecież oznakowane. Jedni twierdzą, że służą one bezpieczeństwu inni zaś, że służą do wyciągania pieniędzy z kieszeni kierowców. Nie jest jednak tajemnicą, że budżet państwa liczy w tym roku na 20 milionów złotych w budżecie z tytułu mandatów. Naprawdę pokaźna suma pieniędzy, ale czy na pewno to dobry sposób na walkę z piratami drogowymi?

Kilka dni temu sam stałem się „ofiarą” fotoradaru. Na prostym odcinku drogi, z dwoma pasami w jednym kierunku, pasem zieleni i barierkami energochłonnymi oddzielającym oba kierunki, postawiono znak 60 km/h. Fotoradar pierdolnął mi zdjęcie, a ja nawet nie zdążyłem się uśmiechnąć. Wina leży po mojej stronie i nie zamierzam się wykręcać od odpowiedzialności. Nie rozumiem jednak, dlaczego na tak bezpiecznej drodze, stawiane są fotoradary? Czy nie po to, by łapać rozpędzonych kierowców i nabijać kasę?

Najbardziej zaszokował mnie list, który wysłany został z Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego. Zawartość przesyłki nie zawiera zdjęcia, ponieważ:

na podstawie art. 67 / 2 oraz art 38 /1 kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia w zw. z art. 156 / 1-4 kodeksu postępowania karnego, zdjęcie zarejestrowanego wykroczenia nie jest udostępniane.

W związku z tym nie otrzymałem zdjęcia udowadniającego moją winę i mam prawo:
1. Przyznać się do winy. Następnie zgodzić się na przyjęcie mandatu lub odmówić jego przyjęcia. W drugim przypadku spotkamy się w sądzie.
2. Wskazać kierującego podjazdem wypełniając jego dane.
3. Nie wskazać winnego i nie przyznać się do winy, za co zapłacę wyższy mandat.

Kto wbrew obowiązkowi nie wskaże na żądanie uprawnionego organu, komu powierzył pojazd do kierowania lub używania w oznaczonym czasie podlega karze grzywny do 5.000 złotych (art. 96 / 3 kodeksu wykroczeń).

Rozumiem, że mogę przyznać się do winy i zapłacić mandat w wysokości 200 złotych i otrzymać 6 punktów karnych. Mogę wskazać kierującego i on dostanie mandat i punkty. Mogę nie przyznać się do winy i zapłacić 300 złotych mandatu, nie otrzymując punktów. Wywnioskowałem, że punkty karne można sobie kupić, ale co trzeba zrobić, żeby przedstawiono mi zdjęcie? Czy w demokratycznym rzekomo kraju, można kogoś oskarżyć i uznać za winnego nie przedstawiając mu dowodu? Z listu wynika, że można.

Aby mieć wgląd do dokumentacji w tym do zdjęcia, musiałbym odmówić przyjęcia mandatu i spotkać się w sądzie. Pamiętać należy, że sprawa odbędzie się na terenie, w którym wykonano zdjęcie. Choć Inspekcja Transportu Drogowego zapewnia, że odrzuca zdjęcia co do których nie ma pewności – np., gdy na zdjęciu są dwa pojazdy, to jednak nie ma co do tego pewności. Istnieje prawdopodobieństwo, że instytucja wystawiająca mi mandat doskonale wie o tym, że wykonane zdjęcie zawiera nieprawidłowości, a „winny” ma daleko do miejsca w którym zrobiono mu zdjęcie. Przecież nie pojadę do oddalonego Krakowa o 450 kilometrów tylko po to, by podważyć swoją winę lub jakość zdjęcia oraz uniknąć mandatu 200 złotowego.

Gdybym poszedł z tym do sądu i tak samo postąpiliby wszyscy inni, sądy miałyby dużo pracy, a w takim przypadku może prawo zostałoby zmienione i zdjęcia przychodziłyby wraz z przesyłką. Podkreślam raz jeszcze, nie neguję swojej winy, ale chcę mieć w tej sprawie dowód popełnienia wykroczenia. Postanowiłem, że odmówię przyjęcia mandatu i spotkam się w sądzie dla zasady dobrego smaku. Jeśli zostanę obciążony kosztami sprawy, będę musiał powiedzieć swoje trzy zdania na temat moich praw obywatelskich…

Niestety hasło kluczowe dzisiejszych czasów “kryzys”, zostało tak mocno rozreklamowane i jest tak daleko idąca potrzeba okradania obywateli, że kupuje się setki fotoradarów by łatać przysłowiową “dziurę budżetową”. Jestem zdania, że lepiej by było w to miejsce zatrudnić “watahę” policjantów, którzy trzymaliby kontrolę nad bezpieczeństwem nie tylko na drogach, ale także miastach, miasteczkach i wsiach. Ludzie mieliby też dzięki temu pracę. Z drugiej strony rozmowa z policjantem, który wypisuje mandat działa lepiej na wizerunek policji jako instytucji. Człowiekowi wygłoszona zastaje “homilia”, daje mu się rozgrzeszenie i następuje pokuta. W przypadku świadomości o zrobionym zdjęciu z fotoradaru przeklina się policje przez kilka dni, wyładowując swoją złość i frustrację na lewo i prawo…

Fotoradary pewnie zdążą na siebie zarobić, ale jestem przekonany, że w niedalekiej przyszłości nie zarobią nawet na swoje utrzymanie. W Polsce podobnie jak w Niemczech, ludzie nauczą się jeździć wolniej, a szczególnie w miejscach gdzie ustawione są fotoradary. Zapewne mają i będą mieć one wpływ na bezpieczeństwo na drogach, jeśli usytuowane będą rzeczywiście w miejscach newralgicznych, a nie na dwupasmowych drogach daleko poza miastami czy wioskami. Przekonany jestem również, że fotoradary będą pełnić rolę edukacyjną, a kierowcy (w tym ja) nauczą się kultury bezpiecznej jazdy…

stat4u