Gdy mój tata przyjmował kolejną dawkę chemioterapii, a ja chciałem zabić upływający czas, powolnym krokiem spacerowałem po mieście. Na zewnątrz temperatura oscylowała w granicach zera stopni Celsjusza, wiał porywisty wiatr i siąpił deszcz, więc wchodziłem po kolei do każdego sklepiku. Trochę głupio było wejść i nic nie kupić. – W jednym kupiłem batonik, w innym wodę gazowaną, w kolejnym gazetę, aż wreszcie trafiłem na księgarnię i antykwariat zarazem.
Stara kamienica, wszedłem, rozejrzałem się wokół, zapach staroci, klimat w sam raz na antykwariat. Wyszedł w moją stronę pewnym krokiem sprzedawca i zapytał. – Mogę w czymś pomóc?. Poszukuję książki „Lśnienie” Stephena Kinga – odpowiedziałem. Na to on odparł. – Niestety teraz nie mam. Czy ta książka ma być dla kogoś czy dla pana? * Dla mnie – odpowiedziałem. To polecam panu książki z tego miejsca. – Półka była zapełniona starymi i używanymi książkami. Oczywiście lubię stare książki, zazwyczaj kupuję te z drugiej ręki, ale w ustach tego sprzedawcy zabrzmiało to tak, jakby chciał mi powiedzieć. – Chłopie, widzę że nie stać cię na nową książkę, w dodatku nie wyglądasz na takiego, który czytuje książki. Uwierzcie mi, że to naprawdę chujowe uczucie. Miałem wrażenie, że koleś chce się mnie pozbyć z księgarni…
Kupiłem książkę Stephena Kinga „Nocna zmiana” za 7 złotych. Przy kasie zdziwiłem się niską jej ceną, bo na okładce była cena 15 złotych, a facet kilkakrotnie tłumaczył mi, że książka jest używana i dlatego jest taka tania. Tłumaczył dalej, że nie ma to znaczenia, że jest używana, bo wygląda bardzo dobrze. Poczułem się jak debil, przy wykształconym człowieku, który tłumaczył mi skrzętnie, co to jest antykwariat, nie dopuszczając mnie do słowa. Wrażenia miałem niemiłe i nagle patrząc na tego sprzedawcę książek pomyślałem sobie, że gdybym był Stephenem Kingiem, to zapewne znalazłbym dla niego rolę w swojej powieści grozy i zrobiłbym z niego zielonego potwora, który zjada fiuty facetów i cipki kobiet.
Doszedłem do wniosku, że sprzedawca wziął mnie za człowieka, który nie wie czym jest książka, a w dodatku nie rozumie czym jest antykwariat. Może doszedłem do błędnych wniosków, może zwyczajnie sprzedawca był tylko nadgorliwy, ale tak czy owak, stał się on dla mnie natchnieniem do napisania tego tekstu, a także do przeczytania kolejnego fajnego wstępu autorstwa Stephena Kinga.
Ponieważ chemioterapia trwa kilka godzin, resztę czasu poświęciłem na zakupioną książkę. Bardzo lubię czytać wstępy do książek Stephena Kinga, bo zawsze doda coś ciekawego od siebie. W tym kilkustronicowym wstępie dodał, że zdaje sobie sprawę, że jego wstęp czyta co najwyżej kilka osób, a zazwyczaj to ci ludzie, którzy chcą być wymienieni w podziękowaniach. – Rodzina, wydawca i kilka najbliższych osób. A ja przyznam szczerze, najbardziej u Stephena Kinga lubię właśnie wstępy do książek, bo jakoś tak mam, że uwielbiam czytać o prywatnych przeżyciach innych ludzi. Czytuję blogi osób kompletnie mi nie znanych, nie odnoszących sukcesów i nie będących osobami publicznymi. Stephen King choć jest znany, to te wstępy to taki swojego rodzaju blog, który uaktualniany jest przy każdej kolejnej książce i po trochu odsłaniający jego osobowość…
*prawdopodobnie chodziło o to, że nie daje się w prezencie książki używanej.