Na kanale Ale Kino+ obejrzałem film „Ścieżki” (Tracks). Film opowiada o młodej kobiecie, która postanowiła przejść przez całą Australię – przez pustynię z asyście wielbłądów. Na końcu filmu okazało się, że jest on nagrany na podstawie książki „Na zachód od Alice Springs”, która inspirowana była prawdziwymi wydarzeniami. Kobieta, która przeszła tę pustynię, napisała książkę i na jej podstawie powstał film.
Pomyślałem sobie, że skoro film jest tak zajebisty, to pewnie książka będzie jeszcze lepsza. Tymczasem okazało się, że książka jest niemal nie do zdobycia. Wydana została w 1994 roku i po zakończeniu nakładu zniknęła z półek księgarń. Co jakiś czas można było znaleźć ją na Allegro, ale w cenie tak kosmicznej, że to było szaleństwo. Pewnego dnia, po ponad roku od obejrzenia filmu postanowiłem, że zakupię tę książkę. Zapłaciłem za nią 70 złotych. – Stara, okładka zniszczona, kartki żółte jakby ktoś podtarł nią dupę.
Rzecz jednak w tym, że książka jest słaba. Czytając ją nie mogłem się wkręcić w treść. Przedłużane opisy, a szczególnie jacy to biedni są aborygeni i ogólnie mocno odstaje od wideo produkcji. Można co jakiś czas znaleźć wspólne elementy filmu i książki, jednak gdyby ktoś nie wiedział o związku filmu z książką, to zapewne wielu by się złapało na tym, że widziało inny film i czytało inną książkę.
Książka jest kiepska, bo gdy porównać ją do filmu jest całkiem inna. W filmie zawarto dużo uczuć i przeżyć samej bohaterki. – Kobiety, która miała wewnętrzną potrzebę przejść przez pustynię w asyście wielbłądów, co wydawało się nie tylko jej, ale przede wszystkim całemu jej otoczeniu jako głupi pomysł, w dodatku niemożliwy do zrealizowania. W książce ciągle opisuje aborygenów, jak to biali zabrali im ich tereny, jak to żyją w rezerwatach i chleją alkohol. Odnosi się wrażenie, że książka „Na zachód od Alice Springs” jest o aborygenach, a film o Robyn Davidson – bohaterce, która przeszła przez pustynię.
Zastanawiam się, czy rzeczywiście tak jest z tą książką i filmem, że film jest lepszy? Książka został napisana w latach 70-tych ubiegłego stulecia, a film nagrany był kilka lat temu, w dodatku przy udziale samej autorki książki i tym samym bohaterki. Może po prostu po latach lekko ubarwiono scenariusz filmu, albo po prostu bardziej skupiono się na samej bohaterce. Czy to słynne powiedzenie – „najpierw przeczytaj książkę, a później obejrzyj film”, ma się do tej sytuacji jak należy? Sam już nie wiem, ale mam wrażenie, że gdybym książkę przeczytał najpierw, to pewnie nigdy nie starałbym się obejrzeć filmu. W moim przypadku film wywarł na mnie na tyle duże wrażenie, że usilnie szukałem książki. Obstaję jednak przy tym, że film jest lepszy niż książka…
Będąc przy filmie warto podkreślić, że urzekło mnie w nim to, że wewnętrzne przeżycia głównej bohaterki pokrywają się z moimi. Sam mam czasami ochotę obudzić się, wsiąść w samochód i pojechać nie wiem gdzie, nie wiem po co i nie wiem dlaczego? Tak po prostu, jakaś wewnętrzna siła, moja natura mówi mi – zrób to, ale rozum podpowiada – stracisz wszystko co masz…
Film polecam wszystkim, a szczególnie tym, którzy są wewnętrznie rozdarci między tym, co mówi serce, a tym co podpowiada rozum. Film daje wiele do myślenia i przekonuje nas do tego, że czasami warto pójść za głosem serca – tego mniej mądrego, ale wewnętrznie wołającego głosu. Mimo, że film obejrzałem już ponad rok temu, nadal na jego myśl wyzwalają się we mnie pozytywne i wielkie emocje….