Kilka lat temu oglądając skoki narciarskie na kanale Eurosport, jeden z komentatorów opowiedział krótką historię o brytyjskim skoczku narciarskim, który jako pierwszy w historii reprezentował swój kraj na olimpiadzie zimowej w tej dyscyplinie. Zaciekawiła mnie ta historia, więc poszperałem w internecie czytając o zawodniku Michaelu Thomasie Edwardsie, znanym jako Eddie „Orzeł” Edwards…
Dowiedziałem się wtedy, że był to zawodnik amator, który przebojem dostał się na olimpiadę, o której marzył od dziecka. Był na tyle słabym skoczkiem, że stał się sławny na całym świecie. Kibice wiwatowali na jego cześć i tak entuzjastycznie przyjmowali każdy jego słaby skok, że nawet najlepszy skoczek nie mógł pochwalić się taką kibicowską wrzawą. To podobno dzięki niemu wprowadzono w skokach narciarskich coś takiego jak eliminacje. – Twierdzono wtedy, że to nie normalne, by najgorszy zawodnik był lepiej odbierany przez publiczność niż najlepszy. Poza tym zablokowano drogę innym zawodnikom amatorom, którzy chcieliby pójść w jego ślady.
Czytając o tym kilka lat temu dowiedziałem się także, że są plany, by nakręcić film fabularny o tym skoczku. I właśnie całkiem przypadkiem natrafiłem na niego w telewizji, obejrzałem go i byłem pod wielkim wrażeniem. Historia trochę głupia, jakby wyjęta z dupy, albo raczej z czarnego brytyjskiego humoru. Na początku filmu informacja, że przedstawia on autentyczne wydarzenia, a oglądając ten film odnosi się wrażenie, że to głupia i przesadna komedia, a może nawet parodia.
Według danych Eddie „Orzeł” Edwards swój najlepszy skok oddał na odległość 73,5 metra, a najgorszy oficjalny wynik należy właśnie do niego – 45 metrów. Oprócz na olimpiadzie w Calgary w 1988 roku, startował także w pucharze świata i pucharze kontynentalnym. Co ważne, nie zawsze był ostatni! Jego występy, choć były słabe, to tak naprawdę nie to się w nich liczyło. Jako dziecko marzył by wystąpić na olimpiadzie i to nie ważne w jakiej dyscyplinie. Jego upartość, dążenie do celu, poświęcenie i przypadek sprawiły, że udało mu się ten cel osiągnąć w skokach narciarskich.
Choć oglądając film „Eddie zwany orłem” ma się wrażenie, że to postać prosto z parodii, to tak naprawdę osiągnął coś, co już raczej nigdy nikomu się nie uda. Odnoszę także wrażenie, że to człowiek, któremu brakowało piątej klepki, bo wystawił się na pośmiewisko, miał po drodze 1000 wpadek i niepowodzeń i w dodatku nikt w niego nie wierzył. Udało mu się osiągnąć cel i spełnić swoje marzenia, ale jestem święcie przekonany, że ta historia jest wyjątkowa, bo nikomu innemu nie udałoby się przeciwstawić tak dużej ilości wpadek i niepowodzeń jak właśnie jemu. – Jestem pewien, że trzeba być lekko jebniętym, by znieść tyle, co on.
Historię jego występów znajdziecie na Wikipedii. Słynny „Orzeł” ma także swoją stronę internetową, na której zobaczycie między innymi zdjęcia oraz filmy z jego skoków na olimpiadzie. Polecam wam także film fabularny, komedię, parodię, ale także wzruszającą historię jego dążenia do występu na olimpiadzie zatytułowany „Eddie zwany orłem„. – Gdybym 100 razy nie upewnił się, że film oparto na wydarzeniach autentycznych to pomyślałbym, że jest to tylko kolejna głupia komedia…