Kilka dni temu byłem w Poznaniu i przechadzałem się po jego ulicach. Chodziłem sobie wolnym krokiem, oglądałem witryny sklepowe, patrzyłem na repertuar kina, oglądałem twarze ludzi goniących gdzieś za czymś. W ciągu 45 minut spaceru spotkałem trzech spłukanych finansowo i życiowo ludzi. Każdy z nich znajdował się w innej sytuacji. – Jeden leżał na ławce, drugi stał podparty o mur kamienicy, a trzeci szedł chwiejnym krokiem. Łączyło ich to, że żaden z nich nikogo innego nie zaczepił tylko mnie. Zastanawiam się, czy wyglądam na tak dobrego i hojnego czy tak głupiego i naiwnego?
Pierwszy facet siedział na ławce. Nieogolony, brudny i śmierdzący, na oko około sześćdziesiątki. Widziałem go jakieś 100 metrów wcześniej. Nikogo nie zaczepiał, choć patrzył na ludzi. Gdy się do niego zbliżyłem popatrzył na mnie i zapytał – „nie poratowałby pan groszem?” – Nie wiem dlaczego, ale po raz pierwszy w życiu cieszyłem się z tego, że zaczepił mnie jakiś żebrak. W sumie nie dlatego, że żebrak, ale dlatego, że to pierwsza osoba, która zauważyła mnie w tym tłumie. Nie zastanawiając się dałem mu 2 złote. Nie dlatego, że mam potrzebę ratowania świata i nie dlatego, że mnie zauważył. W sumie dałem mu je za to, że miał odwagę zapytać.
Drugi facet stał podparty jedną noga o mur. Zapytał wprost – „panie nie będę panu ściemniał, ale brakuje mi na piwo”. Zwykle odezwałbym się jakąś ciętą ripostą, jednak nie wahając się oddałem drugiemu żebrakowi kolejne 2 złote. Odruchowo je wyjąłem, jakbym był jakimś pieprzonym robotem, bankomatem czy jak to tam się jeszcze nazywa. Podziękował i poszedłem dalej, jakbym był zahipnotyzowany, jakbym to nie ja mu dawał te pieniądze.
Trzeci facet wyglądał tak, jakby cały dobytek swojego życia miał w jednym mocno upchanym plecaku, który targał na własnym grzbiecie. W zielonej kurtce, jakby wojskowej, ale nie moro. Brudny, nieogolony, śmierdzący jakby właśnie wyszedł z szamba i po drodze wpadł jeszcze do kadzi z browarem. Mówiąc wprost, śmierdział tak, że od porzygania dzielił mnie tylko jeden krok. Gdy coś do mnie mówił to nawet nie wiedziałem co. Tak jebał niemiłosiernie, że skupiłem się na tym, żeby nie oddychać niż go słuchać. Nie wiedząc o co mnie prosi wyjąłem z kieszeni złotówkę, dałem mu ją i życzyłem powodzenia. Miałem wrażenie, że słownie podziękował, ale nawet nie wiem co powiedział.
Po dwóch dniach od tego zdarzenia zrozumiałem kilka ważnych rzeczy. Chodząc po poznańskiej ulicy, mijałem setki ludzi, którzy szli na niej jak roboty. Wszyscy się śpieszyli i odnosiło się wrażenie, że byli zaprogramowani. Nie wyrażali żadnych uczuć. A ja zagubiony, biedny wieśniak, w tłumie pędzących mieszczuchów spacerowałem spokojnym krokiem, patrząc na ludzi, którzy mnie nawet nie zauważali. Odniosłem nawet wrażenie, że im zawadzam, bo spowalniałem ruch i nerwowo musieli mnie wyprzedzać tak, by nie zderzyć się z człowiekiem z naprzeciwka.
Mnie i tych trzech biednych żebraków łączyło jedno. Nikt nas nie widział. Na zatłoczonych ulicach dużych miast jesteś niewidzialny. Nikt nie przejmuje się losem tych ludzi i nikt ich nie zauważa. Zauważyli mnie jednak oni. Nie wiem czy wiedzeni instynktem wyczuli, że ich zauważam więc pytali o pieniądze, czy po prostu zobaczyli i pomyśleli. – „O idzie jakiś frajer, widać że słoma wystaje mu z butów, więc może da się wydymać na parę groszy?”…