Wmawiają nam, żeby zabezpieczać swoje strony, by w okienku adresu nie pojawiał się komunikat „niezabezpieczona”.
Mówią nam, że strony niezabezpieczone są niżej w wyszukiwarkach, że strona jest niebezpieczna, że internauci nie ufają takim stronom i że w końcu trzeba kupić certyfikat SSL.
Tymczasem okazuje się, że mój blog to tylko proste wpisy z tekstami, a czasami ze zdjęciem. Nie ma tu żadnych przekombinowanych skryptów, żadnych ciasteczek i innych niebezpiecznych plików. Po co mi więc kupowanie certyfikatu SSL, skoro nie ma tu żadnych kont użytkowników, ani nikt za pośrednictwem mojej strony nie może niczego kupić, a więc płatności też nie ma?
A no po to, by ktoś zbił na tym kapitał. Mój serwer kosztuje rocznie 39 złotych, a najtańszy certyfikat po rabacie kosztowałby 49 zł za pierwszy rok. Jest więc droższy od serwera, dzięki któremu strona w ogóle istnieje.
Skoro nie ma zbyt wielu argumentów, a może nawet żadnego, żeby zainstalować takowy certyfikat na tym blogu, to zaczyna się poprzez internet przetaczać fala szantażu, że jak tego nie zrobię, wyrzucą mnie z Google lub obniżą moją stronę w rankingu wyszukiwania. Nie poddam się światowemu lobby i żaden argument, nawet ten, że wyrzucą moją stronę z Google nie jest w stanie zmusić mnie do kupienia takiego certyfikatu. – Przynajmniej na tą chwilę sobie tego nie wyobrażam…