Gdy w latach dziewięćdziesiątych – wtedy miałem kilkanaście lat – moja babcia wróciła z pogrzebu, stanęła w korytarzu, złożyła ręce blisko ust i powiedziała uradowana – „ale to był ładny pogrzeb”. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem takie połączenie słów. Pogrzeb zawsze kojarzył mi się z czymś smutnym, z jakimś końcem, ze stratą, z czymś co sprawia ból żyjącym, a tymczasem moja babcia była tak uradowana, jakby wróciła z rozdania nagród, a nagroda główna trafiła w jej ręce.
Nie wiem jak Wy, ale ja, gdy słyszę jakieś słowa, które nie odpowiadają mojej rzeczywistości, zawieszam się na chwilę. Czuję jakby czas zatrzymał się w miejscu, a wszystko w moim otoczeniu stanęło i czekało na to, aż zrozumiem. Tak było i w tamtej chwili. Gdy miałem zapytać babci, co znaczy „ładny pogrzeb”, ta odpowiedziała. – „Ksiądz dał takie piękne kazanie, a ludzi było tylu, co zwykle na kilku pogrzebach”…
Te słowa tak mocno zakorzeniły się w mojej głowie, że w pewnym momencie życia bałem się śmierci. Bałem się jej, a szczerze mówiąc wstydziłem się, że gdybym umarł, mój pogrzeb „nie byłby ładny”. Po pierwsze, niczego w życiu nie osiągnąłem, więc ksiądz niczego ciekawego na mój temat nie mógłby powiedzieć. Po drugie, mam tak niewielu znajomych, że gdyby dwóch z nich postanowiło z jakiś powodów nie przyjść na mój pogrzeb, to tak naprawdę pozostałaby mi jedynie opcja pogrzebu z najbliższą rodziną…
Wiem, że to chore, ale pomyślałem sobie, że w czasie pandemii koronawirusa to jest najlepszy czas na pogrzeb dla tych, którzy martwią się tym, czy ich pogrzeb „będzie ładny”, czy nie. Ludzie do kościoła mogą przyjść w ograniczonej ilości, a na stypę w lokalu nie ma co liczyć, bo obostrzenia i zakazy związane z epidemią na to nie pozwalają. Śmiało więc można powiedzieć, że w obecnych czasach nie można by do końca ustalić, czy ludzi na pogrzebie było mało, bo zmarły miał mało znajomych, czy było ich mało dlatego, że warunki epidemiologiczne na to nie pozwalały. – Jak widać, niektóre problemy przy sprzyjających okolicznościach rozwiązują się same… – Hehe.