K@#Ø%!

5 października dwa psy „wilczury” pogryzły moje dwa kundelki. Efektem tego pogryzienia było to, że jeden mój przyjaciel umarł na stole operacyjnym, a drugi zmarł po sześciu dniach z powodu niewydolności nerek. – Nie będę opisywał co widziałem i co się działo, bo jest to dla mnie zbyt trudna rzecz…

W efekcie całego zdarzenia, warto podkreślić, że psy sąsiada nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni chodzą po okolicy i „zjadają” wszystko, co się rusza. Skoro przez kilka lat nie docierały do nich uwagi z naszej strony o trzymanie psów na swojej posesji, zadzwoniłem na policję. Zgłaszając to zdarzenie na 997 zostałem wykpiony przez dyspozytora policji, który powiedział mi, żebym w takiej sprawie zgłaszał się do dzielnicowego. – Cóż, zadzwoniłem do dzielnicowego, przyjechał i przyjmując sprawę niemal śmiał mi się w oczy. Poza tym pierwsze pytanie jakie padło – czy moje psy były szczepione? – Rozumiecie w czym rzecz? Moje psy niemal zjedzone żywcem, a on się pyta, czy były szczepione. Brzmi to trochę jak – teraz musimy martwić się, czy psy sąsiada czasami z mojej winy nie są zagrożone wścieklizną.

W takich sytuacjach czuję się bezradny. W złości, gniewie, wściekłości, żalu i smutku, miałem ochotę wejść na posesję sąsiada i siekierą porąbać jego psy, a gdyby właściciel chciał się przeciwstawić, także i jego. Problem jednak w całej tej sytuacji polega na tym, że gdybym wszedł na jego posesję i zabił mu psy, mógłbym dostać za to maksymalnie 3 lata bezwzględnego więzienia. Jednak gdy jego psy, których de facto nie tyle nie upilnował, ale celowo je wypuścił, nie grozi mu kompletnie nic. Żadna kara, żadne zadośćuczynienie w moją stronę.

Gdyby tego było mało, nikt do mnie nie przyszedł z przeprosinami za całą sytuację. Kompletnie nic się w ich oczach nie wydarzyło. Po kilku dniach dniach, gdy weterynarz wystawił fakturę na kwotę 3,800 złotych, przyszedł do mnie właściciel psów z numerem polisy ubezpieczeniowej OC i oświadczeniem, że przyznaje się do winy. Już sam nie wiem, czy Bóg czuwał nade mną, czy nad nim, że przyszedł prawie 10 dni po zdarzeniu. Emocje nieco opadły, moja chęć porąbania ich siekierą zmalała do tego stopnia, że go nie porąbałem. Gdyby przyszedł wcześniej, on byłby po tej samej stronie co moje psy, a ja oglądałbym świat zza krat.

W całej tej historii wygląda to tak, że jako właściciel psów przeszedłem koszmar, widok pogryzionych psów, walka o ich życie, stres, zamartwianie się i nieprzespane noce, a winowajca całego zajścia – sąsiad oczywiście niemal śmieje mi się w twarz. Gdy był u mnie – co prawda nie powiedział tego wprost, ale zabrzmiało to coś w stylu. – Moje psy są duże, twoje były małe, no to wygrały silniejsze.

Przypomina mi się sytuacja z 2014 roku, gdy pijany kierowca wyjebał w mój płot, a ja zadzwoniłem na policję. Wyobraźcie sobie, że gdy składałem na komisariacie zeznania o zajściu, policjantka pisząca protokół zapytała mnie, czy naprawdę chcę zgłosić to zdarzenie?! Po czasie miałem wrażenie, że większość ludzi miała do mnie pretensję o to, że zgłosiłem sprawę na policję. Już wiem, że w sprawie moich psów i wezwania policji na miejsce zdarzenia, też będę miał ciężkie życie. Na wsi dla większości ludzi posiadanie psa, to jak posiadanie wideł, które jak się złamią, to się je wyrzuca. Problem polega na tym, że ja oprócz posiadania psów, także je kochałem. Nie oczekuję, że ktoś kto nie miał psa i nie kochał go zarazem zrozumie moją sytuację.

W rezultacie całej sytuacji, straciłem dwóch wspaniałych przyjaciół, kompanów spacerów po lesie i okolicy, a także sens mieszkania tu, gdzie mieszkam. Mój sąsiad stał się moim wrogiem, więc mieszkanie tu stało się piekłem. A dla sąsiada, życie toczy się dalej, jego psy szczekają na podwórku i nawet nie zapłaci za to zdarzenie ze swojej kieszeni, bo zrobi to za niego ubezpieczyciel.

Pisałem tu dość chaotycznie i być może bez sensu, bo jestem pod wpływem silnych emocji. Ale niech z tej całej sytuacje wyłonią się pewne morały i nauka na przyszłość. Jeśli twój sąsiad posiada psy, które tułają się po okolicy, zwróćcie mu uwagę, ale tylko jeden raz. Później za każdym razem zgłaszajcie ten fakt na policję. Gdybym posłuchał swojej Asi i zgłaszał jego psy za każdym razem, gdy wyszły poza posesję, być może nigdy nie powstał by ten wpis, a teraz zamiast się nad sobą użalać, ściskałbym swoje pieski. Niestety tolerancja z mojej strony w stosunku do sąsiadów stała się dla mnie nauczką i tu niestety należy przypomnieć znane polskie powiedzenie „Mądry Polak po szkodzie”

stat4u