Doskonale pamiętam rok 2006, w którym poszedłem do wojska. Był to rok, w którym moja mama zachorowała na nowotwór. Pamiętam ten rok szczególnie, bo bałem się, że będą to ostatnie święta Bożego Narodzenia z jej udziałem i pierwsze bez moich. Byłem pewien, że spędzę je na wojskowym wikcie. Na święta do domu nie mogli jechać wszyscy żołnierze, padła więc komenda – musicie podzielić się na dwie równe grupy. Jedni jadą do domu na Wigilię, drudzy na Sylwestra. Jako młody stażem wojak, byłem przekonany, że wszyscy będą chcieli jechać do chaty na święta. W takim przypadku idąc „falowo” trzeba podporządkować się starszym żołnierzom. O dziwo ci, woleli jechać do domu na Sylwestra, co mnie zarazem ucieszyło i zaszokowało.
Do tej pory nie mogłem zrozumieć, dlaczego ci ludzie woleli jechać do domu na Sylwestra? Przecież święta Bożego Narodzenia spędzone poza domen to największa katastrofa jaką można było przeżyć, a spędzając je w koszarach wojskowych to wizja mojego armagedon. Dołączając do tego okoliczności rodzinne w jakich zostałem postawiony, czułem się jak żołnierz stojący pod murem, w którego zaraz wypalą salwy ognia za dezercję.
Pojechałem do domu na święta i co najważniejsze, nie były to ostatnie święta z udziałem mojej mamy. Udało się przeżyć je raz jeszcze w następnym roku. – Niestety, więcej nie było nam dane spędzać ich razem. Kolejne święta bez udziału głowy rodziny były straszne i smutne. Następne nudne, a kolejne bez klimatu. Minęło już kilka lat i zbliżające się święta, zamiast mnie cieszyć, zwyczajnie mnie irytują.
Wyjeżdżasz na zakupy – brak miejsc na parkingu. Wchodzisz do sklepu, kolejka w mięsnym na dziesiątki metrów, a przy kasie ludzie z pełnymi koszami. Jedziesz przez miasto 20 km/h w miejscu, w którym śmiało można jechać 50. Na krzyżowaniach korki, na prostej maruderzy, a w domu – czeka cię gruntowne sprzątanie. Mieszają się wszystkie możliwe zapachy. Od tych, którymi czyści się kible, po te przyjemniejsze jak zapachy potraw, które od kilku dni przyprawiają cię o mdłości.
O gotowaniu nie wspominam, bo w ogóle się na tym nie znam i tego tematu się nie tykam. Jednak kobiety kilka dni pieką ciasta, przygotowują potrawy, stół Wigilijny, a później to wszystko sprzątają. Co roku trzeba wysłuchać dennych życzeń, w których życzy się to samo, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Dochodzi do masowych morderstw ryb i choinek. Te pierwsze trzyma się w wannie, a później wali się młotkiem w głowę. Te drugie się wyrąbuje i trzyma w gorącym pokoju. Nikt z obchodzącycvh te święta w moim domu nie wspomina o Jezusie, nie śpiewa kolęd i nie chodzi do kościoła. Dla nas to święto to zwykła tradycja i nic więcej.
Zrozumiałem, że ci żołnierze, którzy woleli jechać do domu na Sylwestra, mogli mieć nieciekawą sytuację. Może nie mili rodziców, a może któreś z nich nadużywało alkoholu, albo zwyczajnie i po ludzku musieliby się wziąść za sprzątanie? Zrozumiałem też, że święta te rządzą się swoimi prawami. Nasi rodzice z wielkim bólem i w męczarniach przygotowywali świąteczny nastrój, by było w domu przytulnie, pod choinką wiele prezentów i by dzieciaki były szczęśliwe. Gdy rodzice odchodzą, szczęście zanika i znajduje się je we własnej rodzinie – żonie i dzieciach, bo to dla nich tworzy się ten magiczny klimat świąt. W przypadku takim jak mój, bez żony i dzieci, święta nie mają prawa być już częścią radości i przyjemności. Czy naprawdę ktoś oprócz dzieci, ma prawo czuć się w święta Bożego Narodzenia szczęśliwy?