Załóżmy, że robisz zakupy w dużym centrum handlowym, w którym są dziesiątki sklepów – mniejszych bądź większych. Sprzedawcy na wejściu mówią dzień dobry, podchodzą do Ciebie, bo kręcisz się jak gówno w przeręblu, więc pytają czy mogą w czymś pomóc. Są mili i uśmiechnięci, więc i Ty robisz zakupy z przyjemnością. Wybierasz produkty za 50, 100, a może 200 złotych. Podchodzisz do kasy z wrażeniem, że obsługa jest miła, a sklep jest przytulny i nagle słyszysz pytanie: – „Podać torebkę?”. I aż chce się na to odpowiedzieć: – Nie kurwa! Wezmę w kieszeń! Jeśli będziecie chcieli torebkę, to doliczą Wam do rachunku 30 groszy. To nazywa się szczyt bezczelności.
Jeśli właściciel sklepu nie chce ponieść kosztów związanych z obsługą klienta, a co za tym idzie z jego zadowoleniem z zakupów do samego końca, to niech zamknie ten interes. Gdybym prowadził sklep, to wstydziłbym się zaoferować klientowi płatną reklamówkę. Cieszyłbym się, że przyszedł do mnie na zakupy, więc z przyjemnością dałbym mu ją za darmo nie pytając czy chce.
Gdyby tego było mało, płacę za reklamówkę bądź papierową torbę, a na niej widnieje nazwa sklepu. Do cholery nie chcę płacić za torbę z reklamą! Nie dość, że zapłaciłem za towar, kupiłem reklamówkę, to jeszcze paraduję z reklamą przez całe miasto. Jeśli takich rzeczy uczą mistrzowie marketingu i „pijaru”, to mam wrażenie, że zbyt nadgorliwie wykonują swoją robotę, zapominając o kliencie. A jeśli to wymysł właściciela, który jeździ luksusowym samochodem i mieszka w ekskluzywnym domu, to czy ubyłoby mu coś z tego wielkiego kawałka tortu, gdyby dał reklamówkę wartą 30 groszy swojemu klientowi? Nie sądzę.
Słyszałem też opinię, że reklamówki płatne są nie dlatego, że są ekologiczne, czy że nagle stały się takie drogie. Płacąc za każdą torbę, nie będziemy chętni do ich kupowania, a później składowania na wysypiskach. Czyli miało być ekologicznie, a stało się drogo i żenująco. Ale to tylko moja opinia…